Spis treści
Igor Tracz to wielokrotny mistrz świata w klasycznych psich zaprzęgach i bikejoringu. Był pierwszym Polakiem, który poleciał na mistrzostwa psich zaprzęgów do Kanady i zdobył podwójny tytuł mistrza świata w 2009 roku. Mistrzowskich tytułów na swoim koncie ma tyle, że trudno je zliczyć. Co pozwoliło Igorowi zdobywać złote medale? Determinacja, odwaga, pewność siebie i wielka miłość do psów połączone z ogromną wiedzą. Jak wygląda praca z psami i przygotowanie ich do zawodów, czego zazdrości psom i co w nich ceni – na te i wiele innych pytań Igor Tracz odpowiedział nam w szczerej rozmowie.
Czym się zajmuje Igor Tracz?
Igor Tracz: Najkrócej można powiedzieć, że uprawiam sport zaprzęgowy. Sport zaprzęgowy to jest praca człowieka z psami sportowymi, zaprzęgowymi w określonych dyscyplinach. Mamy w sporcie zaprzęgowym cztery dyscypliny sportowe, ja uprawiam dwie z nich: klasyczne psie zaprzęgi i bikejoring. Klasyczne psie zaprzęgi, w których pracuje najczęściej od 4 do 6 psów Ścigam się zimą na saniach, a latem na sprzęcie kołowym (na takich specjalnych wózkach trój- lub czterokołowych).
A drugą dyscypliną, którą się zajmuję, jest bikejoring. Jest to połączenie kolarza górskiego z siłą jednego psa zaprzęgowego. Ktoś może powiedzieć, że to jazda na rowerze z psem, ale nie do końca tak to wygląda. Pies wspomaga nas o jakieś 30 procent, czyli o tyle szybciej jedziemy na trasie, przez co żaden kolarz zawodowy nie jest w stanie dotrzymać nam tempa. Prędkości są zawrotne!
Sport zaprzęgowy, co bardzo często umyka dziennikarzom i innym ludziom, to sport drużynowy, a drużyną w tym przypadku jest człowiek i pies. To nie jest sport tylko psów, czy tylko człowieka. Zarówno człowiek, jak i jego pies muszą dać z siebie jak najwięcej, nie ma miejsca na to, żeby się oszczędzać. Jeśli ja nie dam z siebie wszystkiego, to moje psy beze mnie wykonają robotę, ale to nie będzie żadna robota na top zawodów. Obydwie strony muszą pracować tak samo ciężko, żeby uzyskać jak najlepszy wynik na zawodach. Dla mnie satysfakcjonującym wynikiem jest medal i odpowiedni czas trasy, mój psa ma frajdę z samego biegania.
Jaka jest maksymalna prędkość, jaką osiągacie?
Igor Tracz: Maksymalna prędkość to około 50 km/h. A średnia prędkość przejazdu na trasie potrafi oscylować w graniach 40 km/h. To dużo, zwłaszcza że nie jeździmy po szosach, tylko po leśnych ścieżkach.
Można powiedzieć, że jest to sport ekstremalny?
Igor Tracz: Tak, można tak powiedzieć. Nieraz sobie coś połamałem lub byłem poobijany. W tym wydaniu, czyli zawodowym, jest to sport ekstremalny. Wiadomo, można też jeździć z pieskiem na rowerze bardzo powoli, piesek będzie dreptał spokojnie obok roweru… W moim przypadku jednak pies zaprzęgowy jest moim dodatkowym wspomaganiem.
A psy też dotykają kontuzje tak często jak Ciebie? Jak to wygląda?
Igor Tracz: Właśnie nie. Kiedyś się nad tym zastanawiałem, dlaczego psy nie mają kontuzji. Chyba dlatego, że są dużo bardziej wydolnymi, sprawniejszymi i dużo lepszymi organizmami niż my. Żyją krócej, na większych obrotach, żyją mocniej, ale są dużo bardziej sprawne pod każdym względem fizycznym. To znaczy, że ja jestem najsłabszym ogniwem w tym teamie i to ja najczęściej ulegam wypadkom. Przez ponad 20 lat, jak uprawiam ten sport, nie zdarzyło mi się, żeby na treningu czy na zawodach mój pies doznał większej kontuzji niż złamanie paznokcia czy przecięcie opuszki łapy. Natomiast jeden zerwał sobie więzadła krzyżowe w kolanie w trakcie zwykłej zabawy, biegając z drugim psem po ogrodzie. Praca zaprzęgowa jest stabilna, tam nie ma żadnych skoków, gwałtownych zwrotów i tym podobnych.
Kto nadaje tempo podczas wyścigu?
Igor Tracz: Psy. My jesteśmy jako zawodnicy za psami. One nadają tempo. Przecież nie pojadę szybciej zaprzęgiem czy rowerem, niż mój pies by chciał. To jest taki sport, że my nigdzie nie pojedziemy, jeśli nasz pies nie zechce. Czasem słyszę: „O, takie biedne psy, ty je zmuszasz do biegania”. Kto kogo zmusza? Przyjdź na trening i zobacz. (śmiech)
Twój największy sukces?
Igor Tracz: W 2009 roku z moją Agniechą sprzedaliśmy nasze mieszkanie, które i tak wynajmowaliśmy, bo wtedy mieszkaliśmy już na wsi. Za tę kasę poleciałam dwa razy do Kanady na mistrzostwa. Pierwsze schrzaniłem totalnie, a na drugich wygrałem dwa złote medale. I to był pierwszy sukces rangi światowej. Zagraliśmy totalnie va banque, bo kasy starczyło na trochę sprzętu i na dwa wyścigi w Kanadzie. Kasa się skończyła, nie było na drugie mieszkanie, na drugi dom. (śmiech) Chatę na wsi pod Gdańskiem (stare gospodarstwo) wynajmowaliśmy, żebyśmy mieli gdzie mieszkać z psami. To było zajebiste, bo byłem pierwszym Polakiem w historii, który spakował swoje psy do samolotu, i tym samym przetarłem szlak. A poza tym to była niesamowita przygoda, duże ryzyko, zakończone jednak sukcesem sportowym.
Kiedy poczułeś, że jesteś dobry w tym, co robisz?
Igor Tracz: W 2007 roku wygrałem pierwsze mistrzostwa Europy i pomyślałem, że jestem naprawdę zajebisty. To były warunki bezśnieżne. Trzy albo cztery miesiące później na mistrzostwach śnieżnych w Szwecji dostałem totalnie w dupę i byłem trzeci od końca. I to był bardzo ważny moment, wtedy sobie powiedziałem: spieprzyłem tyle rzeczy, osiągnąłem pierwszy sukces i myślałem, że wiem wszystko. Zrozumiałem, że trzeba się zatrzymać i parę rzeczy zacząć robić inaczej.
Czyli brak pokory i porażka? I to było moje kolejne pytanie: największa porażka?
Igor Tracz: Jak wiem, że wygram, to wygrywam. Jak czuję, że nie wygram, to przegrywam. Wiem, kiedy mogę umoczyć, i to się sprawdzało. Nie zdarzyło mi się jeszcze tak, że jechałem na zawody ze świadomością, że mogę wygrać, a stało się inaczej. Ja tu mówię o pierwszej trójce, bo dla mnie wygrana to też drugie i trzecie miejsce, dlatego że poziom jest coraz wyższy, a różnice czasowe pomiędzy zawodnikami minimalne. Przykład? W 2019 na mistrzostwach świata w Szwecji w jeździe indywidualnej na czas przegrałem z Norwegiem o 0,03 sekundy, a wygrałem z Belgiem o 0,04 sekundy! W trójkę zmieściliśmy się w jednej sekundzie. Bardzo się cieszyłem, to był zajebisty sukces. Nie mogę powiedzieć, że zaliczyłem jakąś totalną porażkę…
Jakaś ciekawa historia z zawodów?
Igor Tracz: W 2014 roku byłem na obozie treningowym w Rosji, na północy Karelii. Pracowałem tam z zawodnikami z Rosji jako trener. Te dwa czy trzy tygodnie były strasznie zimne, w nocy cały czas było po minus 40 stopni Celsjusza. Poprosiłem miejscowych chłopaków, żeby załatwili mi dobre mięso dla psów. Mówię do nich: „Słuchajcie, moje psy jadą już na suchej karmie trzeci tydzień, pracują prawie codziennie, chudną, ja naprawdę muszę je podtuczyć na dobrym tłuszczu, na dobrym mięsie”. W zamian obiecałem im worki suchej karmy. Stwierdzili, że nie ma problemu, że jutro mi przyniosą. Gdy doszło do wymiany, ja im rzucam taki kolorowy plastikowy worek z suchą karmą, a oni mi rzucają mi worek jutowy. Otwieram worek, patrzę, a tam foka. No i nie miałem wyjścia, psy przez tydzień jadły tę fokę. Na szczęście była już martwa, musiałem ją tylko obrobić. Chciałem mięso, to mi przynieśli. (śmiech)
Smakowała?
Igor Tracz: Rewelacja. Świetne mięso.
Igorze, teraz chciałabym porozmawiać o Twoich psach. Czy traktujesz je jak członków swojej rodziny?
Igor Tracz: Tak, to są zwierzęta, z którymi pracuję 24 godziny na dobę. Po prostu żyję z nimi. Co prawda nie mieszkają ze mną w domu, ale na jednym podwórku. Codziennie jeden albo dwa psy śpią w chacie, choć większość z nich mieszka na dworze. Spędzamy dużo czasu razem: treningi, karmienie, socjalizacja, leczenie…
Powiedz, proszę, ile masz psów, bo pewnie nie wszyscy wiedzą…
Igor Tracz: Niestety od 7 stycznia tego roku mam 14 psów. Wcześniej miałem 15.
Najstarszy odszedł. Dziewięć jest w formie biegowej, pięć to staruszkowie na emeryturze sportowej.
W jakim są wieku?
Igor Tracz: Najstarszy ma 15 lat, najmłodszy rok.
Jak się dogadują? Czy jest wśród nich przywódca?
Igor Tracz: Jak to zwierzęta. Jest pewnego rodzaju hierarchia w stadzie. Jestem teraz absolutnie nienowoczesny, bo przecież we współczesnej behawiorystce nie mówi się o żadnej hierarchii czy dominacji. Niestety, muszę powiedzieć, że to bzdura, przynajmniej w stadzie 15 psów. Ja jestem tutaj samcem alfa, a każdy z psów ma określoną rangę, jedne mają wyższą, inne niższą. Stado mam podzielone na trzy wybiegi, nie trzymam wszystkich psów na jednym dużym wybiegu, bo bałbym się, że mogą sobie coś zrobić. Wiem, kto rządzi na którym wybiegu, które psy funkcjonują ze sobą dobrze, bo są i takie, które się nie lubią i mają ze sobą jakieś zaszłości, więc jeden drugiemu lubi sprać tyłek. Ja unikam takich sytuacji i je od siebie separuję. Co ciekawe, razem pracować mogą bez problemu, ale już żyć na co dzień nie.
A jak w takim razie wygląda karmienie?
Igor Tracz: Jest kolejność karmienia, którą ustalam, ale przy pomocy moich psów. Nie mogę nakarmić w moim stadzie najmłodszego, najsłabszego psa, który próbuje podskoczyć wyżej, bo jak to zrobię, to starszy i silniejszy mu po prostu wleje i zabierze miskę. Dlatego najmłodszy, najsłabszy dostaje miskę na końcu, czyli jakieś 15 sekund po tym, jak dostał najsilniejszy z psów. Bo to tylko kwestia postawienia miski. Taka jest siła stada. Nie mogę tego zmienić, bo wprowadzę chaos w stadzie.
Czy któryś z psów jest Twoim faworytem?
Igor Tracz: Każdy z nich jest inny, ma inne cechy, inny charakter. Ciężko powiedzieć o jednym, którego tak najbardziej uwielbiam. Są psy, które mniej irytują, które mnie drażnią i nie mogę sobie z nimi poradzić, choć pewnie nie powinienem tego mówić. Są psy, które są wspaniałe w pracy, ale ciężkie w codziennym życiu i socjalizacji. Ale jest też odwrotnie. Każdy z nich ma swoje szczególne cechy, różnią się od siebie. Mam na przykład takiego jednego psa wykręconego w kosmos, to Fred – krzywy ryj, który jest niesamowicie cwany, inteligentny i jest totalnym maminsynkiem. To świetny pies do towarzystwa, ale nie jest to mój najlepszy pies pracujący. Ma zawsze świetne pomysły. (śmiech)
Czego nauczyły Cię psy?
Igor Tracz: Psy nauczyły mnie cierpliwości i systematyczności. Wcześniej nie byłem raczej ani cierpliwy, ani systematyczny, a z psami nie masz wyjścia. Pies żyje 15 lat i jak go nauczysz pracy sportowej w zaprzęgu, to on chce to robić do końca swoich dni. Niezależnie, ile ma lat. Do 10. roku życia startują jeszcze w zawodach, później ich sprawność drastycznie maleje, ale chcą się dalej ruszać i chodzić na treningi. To, czego brakowało mi, zanim zacząłem zajmować się psami, to pewnego rodzaju systematyczność i cierpliwość. A tutaj nic się nie dzieje od razu, czasami trzeba wykonać nie 10, a 30 czy 40 jednostek treningowych, by poprawić jakiś jeden niuans.
Czy jest coś, czego zazdrościsz psom?
Igor Tracz: Tak. One się niczym nie stresują, nie denerwują, są totalnie wyluzowane. Stres trwa u nich krótką chwilę i pojawia się tylko przed samym startem albo gdy ten silniejszy chce zabierać mu miskę. Wszyscy możemy im tego zazdrościć. I zawsze chce im się na sto procent pracować. Przykładowo na meczu piłki nożnej mamy 11 piłkarzy i czasami jednego boli głowa, drugiego kolano, trzeciemu nic nie chce, a psom się chce zawsze na 100%. Gdybyśmy mieli taką drużynę piłkarską jak te psy, to zawsze bylibyśmy mistrzami świata. Nieważne, czy leje, czy pada śnieg, czy jest za zimno, za gorąco, czy jest błoto i wieje wiatr – im się zawsze chce. Pobiegną gorzej tylko wtedy, gdy coś im dolega, np. żołądek, gdy coś stało się ze sprzętem albo jeśli źle je nakarmiłem. Ja czasem miewam gorsze dni, nigdy nie jest tak, że chce mi się na każdym treningu tak samo zasuwać.
Czy psy, które już nie startują w zawodach, dalej trenują?
Igor Tracz: Nie nazwałbym tego treningiem, to za dużo powiedziane. Psy, które startują, mają, powiedzmy, pięć dni treningowych w tygodniu. Zdarzają się takie okresy, to stare psy jadą jeden raz lub dwa razy w tygodniu. Najstarsze psy ze względów zdrowotnych już nie są zaprzęgane. Puszczam je luzem i biegną trasą w swoim tempie, bo doskonale ją znają. Zrobią swoją robotę, są psychicznie zadowolone, że pracowały z resztą stada, dostają michę i idą spać. Dalej robią to, co lubią.
Jak często trenujecie? Jak wyglądają treningi?
Igor Tracz: Treningi czasami są raz w tygodniu, a czasami nawet sześć razy. To zależy od okresu treningowego. Sam trening zaprzęgowy psa sportowego wygląda w ten sposób, że albo biegają w uprzężach z rowerem w pojedynkę, albo biegają parami, jak chcę je pozgrywać. Raz na jakiś czas pracują w dużych zaprzęgach, od czterech do sześciu psów, kiedy je zapinam albo do wózka, albo do sań. Kiedy pracują w grupie, wybieram najlepsze psy i znajduję ich ustawienie (czy lewa, czy prawa, czy środek, czy przód, czy tył). Niektóre psy są lepsze w bikejoringu, niektóre w zaprzęgach. Zaprzęg porusza się trochę wolniej, ale jest większa moc uciągu.
Stosujemy takie same metody jak u sportowców ludzi, czyli interwały, zatrzymania, przyspieszenia, metody ciągłe, metody powtórzeniowe. A do tego oczywiście swobodne bieganie, aport w wodzie, pływanie.
Jak dyscyplinujesz psy? Bo zakładam, że ciężko ujarzmić takie stado.
Igor Tracz: One nie są do końca zdyscyplinowane. Na psy zaprzęgowe trzeba trochę patrzeć przez pryzmat żywiołu, bo one nie są tak posłuszne jak psy policyjne lub psy, które trenują agility. To są psy, które mają totalne ADHD, tak w cudzysłowie oczywiście. Dysponują potężną energią, mają dużo wigoru i trzeba te cechy dobrze ukierunkować. Jak to dobrze zrobisz, to wykorzystasz ich zapał, nie tłamsząc go. W tym właśnie cała sztuka. Nie wszystkie swoje psy potrafię wyciszyć idealnie, tak jakbym chciał. To są zwierzęta, które do pracy potrzebują odpowiedniej dawki adrenaliny, jeśli jej zabraknie lub będzie zbyt mało, to nie masz psa zaprzęgowego. Pies zaprzęgowy nie pracuje na komendy, on pracuje dlatego, że to lubi.
Ile komend znają Twoje psy?
Igor Tracz: Cztery, może pięć. Start, stop, lewo, prawo, czasami jeszcze zawróć, ale nie wszystkie. Nie trzeba więcej. Mam jeszcze trzy psy, które reagują na komendy: bliżej lewej, bliżej prawej. Oczywiście, każdy z nich zna komendę odliczania: 5, 4, 3, 2, 1, start. Niektóre psy znają to doskonale, niektóre trochę gorzej. Te trochę bardziej powściągliwe lepiej reagują i czekają do momentu odliczania, a te bardziej narwane nie są w stanie wytrzymać i już przy czterech chcą startować.
Mam jeszcze trzy pytania. Tomasz Smokowski w swoim programie Mój pierwszy raz zadaje pytanie, które bardzo lubię: w czyje buty chciałbyś wejść na jeden dzień?
Ja bym wszedł w buty prezesa. Ja bym tyle pozmieniał w jeden dzień… (śmiech)
Jak odpoczywasz?
Igor Tracz: Lubię odpoczywać w podróżach, włączam sobie jakiegoś fajnego audiobooka, bo czytać nie mam czasu, i lecę z jakąś fajną książką. Wpadłem w taki rytm pracy, że nie muszę mówić, że jestem zmęczony. Są okresy, kiedy jestem bardziej wyczerpany fizycznie i psychicznie, ale wiem, że za chwilę przychodzi rozluźnienie, nawet treningowe. Nie potrafię być nieaktywny.
Jakie masz plany na przyszłość?
Igor Tracz: W najbliższych dniach pojadę w Alpy na treningi albo do Łotwy na puchar świata. Zobaczymy jeszcze. Dwudziestego lutego mam mistrzostwa świata na śniegu w Szwecji. Pierwszego maja mistrzostwa świata w bikejoringu we Francji. Później przerwa wakacyjna, podczas której poprowadzę trochę obozów treningowych. A od października nowy sezon. A dalszy plan jest taki, że muszę znaleźć inwestora, sponsora, który będzie chciał zainwestować w bazę treningową pod sport zaprzęgowy. Ja nie mam oczywiście kasy, więc szukam jakiego wariata, który stwierdzi, że to fajny pomysł. To ma być taka baza, do której będzie można przyjechać i uczyć się jeździć z zaprzęgiem, czy to ze swoim psem, czy z moim.
To ciekawy pomysł, więc trzymam kciuki, żebyś zrealizował swoje plany. Bardzo Ci dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia na zawodach i samych złotych medali.
Kiedyś się na pewno uda. Dziękuję za rozmowę.