Home Lifestyle Piotr Gruszka – wywiad

Piotr Gruszka – wywiad

Spis treści

Piotr Gruszka to jeden z najwybitniejszych polskich siatkarzy. Rozegrał rekordową liczbę meczów w polskiej reprezentacji – aż 450. Jest mistrzem Europy z 2009 roku, srebrnym medalistą mistrzostw świata w 2006 i trzykrotnym uczestnikiem igrzysk olimpijskich. W 2009 podczas mistrzostw Europy zdobył tytuł MVP – czyli najbardziej wartościowego gracza turnieju. Na swoim koncie ma wiele sukcesów zarówno klubowych, jak i w barwach biało-czerwonych. Swoją przygodę z siatkówką rozpoczął bardzo wcześnie, bo w wieku 11 lat, i szybko zaczął wygrywać. Jego determinacja, upór i bardzo ciężka praca pozwoliły mu zdobyć wiele medali podczas turniejów na szczeblu krajowym i międzynarodowym. Jego sportowa kariera potoczyła się tak szybko, że nie miał czasu na przysłowiową sodówkę. Dzięki temu dziś jest tym, kim jest. A kim jest? W mojej ocenie to bardzo mądry człowiek, z twardym kręgosłupem moralnym. Bardzo wiele mogą się od niego nauczyć nie tylko sportowi wychowankowie, ale każdy, kto spotka go na swojej drodze.

Piotr Gruszka jeden z najlepszych polskich siatkarzy

Czy zwierzęta są ważne w Twoim życiu?

Piotr Gruszka: Odkąd mam psa, to tak. Jako dziecko oprócz rybek, które są prawie bezobsługowe, nie miałem żadnych zwierzątek. Mieszałem z rodzicami i z bratem w bloku w małym mieszkanku. Piesek pojawił się, jak już założyłam swoją rodzinę i skończyłem tak naprawdę grać.

Reklama

Jak Primavera pojawiła się w Twoim życiu?

Piotr Gruszka: Tak jak powiedziałam, kiedy skończyłem grać, wiedziałem, że będę mieć więcej czasu i że to dobry moment, by pies pojawił się w naszym życiu. Choć pierwszy pies w naszym związku pojawił się, gdy kupiłem żonie takiego dużego, dużego psa… pluszaka oczywiście. (śmiech)

A wracając do Primavery, szukaliśmy hodowli po całej Polsce, a okazało się, że bardzo fajną prowadzi  dziewczyna, która pochodzi z tego samego miasta co ja – z Kęt, i która chodziła z moją bratową do klasy. I przez zbieg okoliczności zapadała decyzja, że bierzemy psa z tej hodowli. Pojechaliśmy po niego z dwójką dzieci. Ja się bardzo cieszę, że Prima jest z nami,  ale nie była to łatwa decyzja, bo tak naprawdę oprócz mnie nikt tego psa nie chciał.

Jak to nikt nie chciał?

Piotr Gruszka: Żona wiedziała, że to duży obowiązek, a z dzieciakami to wiemy, jak jest. Ja natomiast chciałem tego pieska, bo po pierwsze nigdy nie miałem psa, a po drugie obserwowałem swoich znajomych, przyjaciół, którzy mieli psy, i stwierdziłem, że będzie fajnym kompanem. Szczególnie podobały mi się te bardziej wyszkolone.

Wybór padł na rasę jack russell. Dlaczego?

Piotr Gruszka: Chcieliśmy, żeby charakter psa pasował do trybu naszego życia. Moim pierwszym pomysłem, dodajmy teoretycznym pomysłem, był wyżeł weimarski. To piękny pies. Ale to była czysta teoria, bo wiedzieliśmy, że ten pies jest po prostu duży. I tak temat się zakończył.

Kolejnym moim pomysłem był czarny wilczur. Miałem już nawet zamówionego, to było w czasie, kiedy siedziałem w domu, jak skończyłem grać. Stwierdziłem, że i tak jestem w domu, więc będę się mógł nim zająć. W międzyczasie pojawiły się jednak propozycje związane z siatkówką i zrezygnowałem wtedy z tego wilczura. A że kolejka oczekujących była długa, bo to był piękny pies, więc nie było żadnego problemu. Prawda jest taka, że to również byłby dla nas za duży pies, bo my dużo podróżujemy.

Właśnie dlatego, że jesteśmy rodziną, która raczej nie usiedzi na miejscu, ostatecznie uznaliśmy, że pies musi być mały. I tak trafiliśmy na Primaverę. Jest to pies energiczny, ale wiedzieliśmy, że nie chcemy kanapowego, ponieważ jesteśmy aktywnymi ludźmi, a trójka dzieci w domu sprawia, że pies ma się z kim wyszaleć. I uroda, że tak powiem, i osobowość psa, rasy jack russell, pasują do naszej rodziny.

Wiedzieliśmy, że nie chcemy kanapowego, ponieważ jesteśmy aktywnymi ludźmi.
Piotr Gruszka

A od kiedy Primavera jest w Wami i skąd pomysł na imię?

Piotr Gruszka: Odebraliśmy Primę w styczniu 2016 roku, jak zakończyłem grać zawodowo. Jest z nami już prawie 6  lat. Imię Primavera spodobało się nam z różnych względów. Po pierwsze już miała tak na imię, po drugie wołamy na nią Prima, bo jest krócej, prima to skrót od primavery, czyli włoskiej wiosny, prima znaczy też pierwszy, a to nasz pierwszy pies. A przez to, że mieszkaliśmy siedem lat we Włoszech, to imię nabrało większego sensu.

Czy Primavera pomaga Ci w rozładowaniu emocji, które serwuje codzienność?

Piotr Gruszka: Na pewno nie jest nudno. Mogę zdecydowanie powiedzieć, że to jest mój pies. To ja spędzam z nią najwięcej czasu. Generalnie Primavera wniosła w nasze życie dużo radości, ale także odpowiedzialności i obowiązków. Uważam, że pies doskonale się sprawdza w wychowywaniu małych dzieci.

Przy moim trybie życia, wciąż związanym ze sportem, porażki są dość powszechne. Kiedy wracam do domu, czy to smutny, czy to zły, to samo przytulenie się do psa czy położenie go na kolanach już pomaga. Daje mi spokój. Wyciszam się. Wiem, że pies jest przy mnie, bo czuje, że coś jest nie tak.

Prima podróżuje z Wami?

Piotr Gruszka: Tak, oczywiście, ale to nie jest tak, że ją wszędzie bierzemy. Na szczęście mamy dziadków, którzy mieszkają blisko nas, i zdarza się, że pies zostaje u nich. Na przykład, gdy robimy sobie szybki wypad na weekend lub gdy jedziemy do Zakopanego, by pochodzić po górach. Ale jeśli jest tylko taka możliwość, to jedzie z nami, bo Prima jest bezproblemowa. Mieliśmy w stosunku do niej jakieś wymagania, wiele ją nauczyliśmy, dlatego teraz wie, jak ma się zachowywać. Przede wszystkim nie wchodzi do nas do sypialni, działa tylko w części ogólnej domu. Nie siada na kanapach, chyba że ktoś z nas bierze ją na kolana. Prima nigdy nic nam nie zniszczył w domu, ale także w hotelu, gdy zostawała na jakiś czas sama.

Basia Jonak podczas wywiadu mówiła, że jest taka teoria, że właściciele psów dzielą się na tych, którzy się przyznają, że śpią z psami, i na tych, którzy absolutnie o tym nie mówią. Czy podtrzymujesz, że Prima nie śpi z Wami?

Nie ma szans. Nie wchodzi nawet do sypialni. Ale znam taką historię, że ktoś powiedział, że pies nigdy nie będzie spał z nim w łóżku, a później musiał zmienić sypialnię.

Naprawdę?

Tak. To był duży pies i tak dobrze mu się spało w sypialni, że właściciel musiał się z niej wynieść i znaleźć sobie nową. Oczywiście, miał taką możliwość, więc było zdecydowanie łatwiej. Morał z tego taki, że na im więcej pozwoli się psu, przede wszystkim dużemu psu, tym większy później problem może mieć właściciel. Dlatego warto mieć zasady i uczyć psa, że wszystkiego mu nie wolno.

Piotrze, przejdźmy teraz do sportu. Kiedy poczułeś, że jesteś dobry, w tym co robisz?

Piotr Gruszka: Cała ta przygoda z siatkówką była dosyć dynamiczna. Z tego, co pamiętam, zacząłem się bawić w siatkówkę, jak miałem 10–11 lat. A dlaczego bawić? Moi rodzice pracowali, a w tym czasie mój starszy o 6 lat brat miał mnie pilnować. W ramach opieki zabierał mnie ze sobą na halę, bo trenował siatkówkę. Siadałem w kącie na materacu i czekałem, aż skończy trening, by razem wrócić do domu. Początkowo, oczywiście, tylko siedziałem, patrzyłem, nie przeszkadzałem. Z czasem zacząłem podawać piłki. Pewnego razu zabrakło chłopaka i postawili mnie na boisku, żeby uzupełnić skład. To były czasy, że piłki zabierało się do domu, więc wykorzystywałem je, by pograć z bratem, a późnej z kolegami z trzepaka. Piłkę odbijałem od wszystkich możliwych ścian i sufitów w domu.

Ja byłem wysoki od samego początku. W swojej grupie wiekowej w przedszkolu byłem o głowę wyższy od rówieśników. Gdy miałem 13 lat, już grałem nie tylko w zespołach, ale dostałem powołanie do reprezentacji Polski juniorów. Później w wieku 16 lat grałem już w seniorskiej siatkówce, jeżeli chodzi o naszą ligę.

W wieku 18 lat grałem w mistrzostwach Europy seniorskich, a w wieku 19 lat byłem na igrzyskach olimpijskich. W ciągu 8 lat przeszedłem wszystkie ścieżki, a weźmy pod uwagę, że niektórzy zawodnicy zaczynają grać w siatkówkę w wieku 19 lat. A ja już zrobiłem maksa. Kadra Polski w sekcji juniorów [Piotr w 1996 roku zdobył złoty medal mistrzostw Europy, a w 1997 złoty medal mistrzostw świata – przypis redakcji], gra w seniorach, mistrzostwa Europy seniorów i igrzyska olimpijskie, więc nie miałem czasu się zastanowić, czy coś robię dobrze.

Piotr Gruszka w 1996 roku zdobył złoty medal mistrzostw Europy, a w 1997 złoty medal mistrzostw świata

Moja kariera sportowa szybko się rozwijała, w Kętach była fajnie, ale by iść dalej, musiałem zmienić środowisko, grać w lepszych zespołach. Stało się to po ósmej klasie.  Najpierw trafiłem do Bielska-Białej i to okazało się dobrym ruchem, bo przede wszystkim mieliśmy bardzo dobre szkolenie, później mieliśmy bardzo dobrą grupę. Wygrywaliśmy medale mistrzostw Polski juniorów, młodszych, starszych. Przede wszystkim świetny był ligowy zespół, w którym zacząłem już trenować, a z czasem grać. Później zagrałem na igrzyskach w Atlancie w reprezentacji Polski seniorskiej.

Na szczęście przez cały czas grania z powodu kontuzji wypadł mi tylko jeden rok, i to nawet niecały, wtedy nie wziąłem udziału w mistrzostwach Europy. Cała moja przygoda z siatkówką klubową była związana z reprezentacją. I to jest dla mnie fantastyczne.

Pamiętasz swój pierwszy mecz w reprezentacji Polski i emocje, które temu towarzyszyły?

Piotr Gruszka: To były mistrzostwa Europy seniorów. Powiem szczerze, że nie pamiętam, bo już wtedy tak dobrze mi się grało ze starszymi o 10 lat chłopakami, że nie było to dla mnie czymś nowym. Miałem swoje atuty, które wykorzystywałem na boisku. To była taka młodzieńcza radość z grania w siatkówkę ze starszymi graczami, robiłem to, co potrafiłem najlepiej, i na tym się skupiałem w tym czasie.

W tym wieku, to jest na przełomie 18 i 19 roku życia, odszedłem z Bielska, przeniosłem się do klasy maturalnej do Częstochowy i tutaj już grałem o medale mistrzostw Polski [w 1996 Piotr zdobył Mistrzostwo Polski z AZS Częstochowa – przypis redakcji]. Ten przeskok był gigantyczny od samego początku, więc po prostu cieszyłem się graniem. Nawet chyba nie było miejsca, żeby mi, jak to się mówi, sodówka uderzyła do głowy, bo nie miałem na to czasu. Po prostu każdy kolejny mecz i każdy kolejny turniej były dla mnie nowymi wyzwaniami, nową szansą, żeby coś wygrać, i na tym się skupiałem.

Największy sukces, który dodał Ci skrzydeł, kiedy wszedłeś na boisko i czułeś się niezwyciężony?

Piotr Gruszka: Było wiele meczów, w których grałem dobrze, były też takie, w których grałem słabiej, te przegrane też pamiętam. Jakbym miał się skupić na dwóch momentach, to pierwszy był wtedy, jak wygrałem w Częstochowie właśnie mistrzostwo Polski. Wtedy doszedłem do takiej pewności siebie, że jak wszedłem na halę, gdzie pięć tysięcy ludzi bardzo gorąco nas dopingowało, potrafiłem się skupić tylko na boisku. Nie zwracałam uwagi, na to, co się działo naokoło, słyszałem tylko po prostu taki hałasik, który mnie w ogóle nie rozpraszał, który po prostu był. A ja mogłem się skupić wyłącznie na swojej grze. To było niesamowite, bo to nie było tak częste uczucie.  Zdarzały się mecze, na których zwracałem uwagę na rzeczy, które działy się dookoła, choć się na tym nie koncentrowałem.

Drugim takim momentem były mistrzostwa Europy w 2009 roku. Te mistrzostwa o tyle są ciekawe, bo po pierwsze mogłem na nie nie jechać. Po drugie zawodnicy, którzy wtedy byli głównymi postaciami reprezentacji, mieli kontuzje. A po trzecie nikt w nas nie wierzył. Pracowaliśmy dosyć fajnie, ale przede wszystkim walczyliśmy, kto w ogóle pojedzie. Wtedy trenerem był Castellani, który bardzo mocno poskładał naszą drużynę psychologicznie. My wiedzieliśmy, że tylko razem możemy coś osiągnąć. Nie wiedzieliśmy na co nas stać, że są inni faworyci tego turnieju. Dzięki temu, że tak bardzo się wspieraliśmy, osiągnęliśmy maksymalny poziom naszych możliwości. Rozegraliśmy ten turniej fantastycznie, a ja, mimo że mogłem tam w ogóle nie pojechać, zostałem najlepszym zawodnikiem tego turnieju. I wtedy towarzyszyła mi ta sama pewność siebie, czułem w sobie dużą siłę, wiedziałem, że będzie dobrze.

Pokora jest bardzo ważna nie tylko w życiu, ale też w sporcie. Pamiętasz największą porażkę? Kiedy wychodziliście na boisko po swoje, a przegraliście mecz 2 do 3?

Wiele takich momentów było. Ten wynik, o którym wspomniałaś, czyli 2 do 3, bardzo często się dzieje, jeśli prowadzi się 2 do 0. I teoretycznie do dziś nikt nie potrafi odpowiedzieć, dlaczego tak jest. Uważam, że na pewno koncentracja zespołu spada, gdy wygrywa się łatwo dwa sety, bo zawsze ma się dodatkowe szanse, ale to tak nie jest. Sędzia zaczyna mecz i sędzia kończy mecz, wtedy dopiero jest koniec meczu, a nie po wygraniu seta czy dwóch.

Pokora jest ważna, dlaczego? Bo takie porażki najbardziej bolą. Kiedy się takie rzeczy dzieją? Przeważnie w trakcie gry z zespołami teoretycznie słabszymi, kiedy nikt się nie spodziewa tej porażki, tylko każdy mówi, że nawet jak zagramy trochę słabiej, to wygramy ten mecz. Ale pamiętajmy, że każdy zespół pracuje, żeby grać coraz lepiej, nawet ten słabszy. To jest sport i już tyle niespodzianek było. Tu nie mają znaczenia budżety, oczywiście łatwiej jest posiadać lepszych zawodników czy warunki fizyczne i dyspozycję w danym okresie, ale na koniec każdy szuka swojej szansy i przełamanie następuje przede wszystkim w głowie, a nie w tym, czy ktoś nagle gra lepiej lub gorzej. Jeżeli głowa przestaje funkcjonować, to zaczyna się robić dziwne rzeczy, w siatkówce również i później się przegrywa.

Pamiętajmy, że każdy zespół pracuje, żeby grać coraz lepiej, nawet ten słabszy.
Piotr Gruszka

Jako anegdotkę mogę opowiedzieć historię, jak grałem we Francji z Rajko Jokanovićem. Graliśmy z Jugosławią mecz o kwalifikacje na igrzyska do Sydney w 2000 roku i na własne życzenie przegraliśmy 1 do 3. To była słynna porażka, którą wszyscy wspominają. Ale my naprawdę się z nimi biliśmy i mogliśmy powalczyć i nawet z nimi wygrać, jednak przegraliśmy. Później ten zespół pojechał do Sydney i wygrał złoty medal. Gdy wrócili z igrzysk, zapytałem tego zawodnika: Co wy robicie na treningach innego niż my, że przychodzi mecz i wy wygrywacie, a my akurat te ważne mecze z wami przegrywamy. Oni byli od nas troszkę starsi, bardziej doświadczeni. A on mi mówi tak: Piotrek, głowa. Pytam: Jak głowa? A on: No głowa – podejście, głowa – nastawienie, głowa – patrzenie się na to, co masz zrobić w tym meczu.

Wtedy bardzo długo nad tym myślałem. Wcześniej wydawało mi się, że ktoś jest lepszy, bo lepiej i więcej trenuje, bo robi inne ćwiczenia, które są bardziej trafne. A on mówi: Nie, to jest wszystko głowa. Później, kiedy ja byłem tym doświadczonym zawodnikiem, już wiedziałem, że głowa to jest coś, co kieruje wszystkim. Bez głowy nie będziemy się rozwijać, bez głowy nie będziemy mieć też możliwości bycia lepszym. Same warunki i talent są potrzebne, ale mądrość, podejście i wiedza, co chcemy osiągnąć, są dużo ważniejsze.

Dorzuciłabym do tego determinację.

Piotr Gruszka: Determinacja jest najważniejsza. Powiem szczerze, że determinacja, zaangażowanie to podstawa, jeżeli ktoś uprawia sport zawodowy. Jeśli tego nie ma, to znaczy, że dany zawodnik nie powinien być w miejscu, w którym jest. O takich rzeczach nie powinno się nawet wspominać.

Determinacja, zaangażowanie to podstawa, jeżeli ktoś uprawia sport zawodowy.
Piotr Gruszka

W przeciwieństwie do innych sportów drużynowych siatkówka jest sportem bezkontaktowym, pozostają Wam tylko inteligentne potyczki słowne, czy pamiętasz mecz, w którym zawodnik drużyny przeciwnej zdenerwował Cię do granic możliwości?

Piotr Gruszka: Tak, pamiętam, wtedy byłem młody. Był taki zawodnik . Wspaniały siatkarz, leworęczny, atakujący. On swoim zachowaniem i swoją grą tak mnie irytował, że raz chciałam przejść pod siatką, ale stwierdziłem, że jestem za młody, więc odpuściłem.

Ta siatka po coś wisi. I całe szczęście, że wisi. Jedyne, co nam pozostaje, to sobie porozmawiać i próbować grać na emocjach,  i to też jest część gry.

Widziałem sytuacje, gdzie jeden zawodnik zagotował tak drugiego, że ten musiał zejść, bo sobie z tym nie radził. Byli też tacy, którzy chętnie wykorzystywali te sytuacje. Oczywiście, wszystko w graniach inteligentnego rozsądku. Ja też jestem raczej charakternym człowiekiem. Teraz już wiem, kiedy mogę to wykorzystywać. Wcześniej buzowały we mnie emocje.

To samo widzę u trenerów, których zachowania obserwuję, czasem robią takie rzeczy z premedytacją – jeśli zespół ma słabszy moment, to szukają zaczepki w drużynie przeciwnej, żeby w inteligentny sposób sprawić, by zespół przestał grać tak dobrze.

Czy pamiętasz najsympatyczniejsze spotkanie z fanami?

Piotr Gruszka: Takiego jednego momentu nie było. Siatkarze są bardzo popularni, jesteśmy osobami publicznymi. Teraz na topie są siatkarze, którzy właśnie grają, ale kibice, którzy śledzą siatkówkę, rozpoznają też nasze pokolenie. Spotkanie z fanem nigdy nie jest dla nas udręką. To są wręcz miłe rzeczy. Ludzie do nas podchodzą i proszą o zdjęcie, o autograf, chwilę rozmowy, dziękują nam za emocje, nigdy nie przeszkadzają nam w naszym codziennym funkcjonowaniu.

Jak byłem młodym zawodnikiem i jeździliśmy z reprezentacją po całym świecie, wydawało mi się, że Polacy żyją tylko w Polsce. Kiedy pojechaliśmy np. do Bahrajnu, wchodząc do hotelu, powiedziałem do chłopaków, że nie wierzę, byśmy tutaj spotkali polskich kibiców, a następnego dnia okazało się, że na mecz przyszło stu Polaków. Pracowali na platformie wiertniczej. Każdy Polak, który jest za granicą dosyć długo, a ma możliwość, żeby spotkać się z innymi Polakami, porozmawiać w swoim języku, a tym bardziej o sporcie, to uważam, że robi to z przyjemnością. Sport łączy ludzi.

Jak śpiewa Perfect: „trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść”, czy długo zastanawiałeś się nad decyzją o zakończeniu kariery w reprezentacji?

Piotr Gruszka: W reprezentacji ta decyzja nie była trudna, bo kiedy grałem w Turcji, miałem kontuzję barku, dosyć poważną. Wcześniej miałem drobne urazy, a ta kontuzja skończyła się operacją. Wiedziałem, że to może być już mój koniec przygody z siatkówką. Nikt nie mógł dać mi gwarancji, że jeszcze wrócę do sportu. Operowany byłem w Łodzi u profesora Domżalskiego. Operacja powiodła się i dostałam od doktora zielone światło. Decyzja o powrocie zależała ode mnie, dlatego powiedziałem, że wrócę, tylko nie wiedziałam, na jak długo i jak wrócę. Bo taki mam charakter.

W reprezentacji byłem szanowany, dlatego nawet po kontuzji wróciłem do reprezentacji, dostałem plan i przede wszystkim poświęcony czas od naszego trenera przygotowania motorycznego, który podczas treningów się mną zajmował. Cztery miesiące bardzo intensywnie trenowałem, żeby wrócić i pomóc reprezentacji, i w tym sezonie byłem jeszcze częścią grupy. Wygraliśmy dwa brązowe medale na mistrzostwach Europy i w Lidze Światowej. To było dla mnie bardzo istotne, że to zrobiłem, że się udało.

Po zakończeniu kariery zostałeś trenerem. W jednym z wywiadów przeczytałam, że poszedłeś za radą Andrei Anastasiego, który powiedział Ci, że najważniejszą rzeczą podczas bycia trenerem jest to, żeby zabić w sobie zawodnika. Czy długo trwał u Ciebie ten proces?

Piotr Gruszka: Miałem to w głowie, ale to nie było takie łatwe. To jest bardzo ważne, żeby nie myśleć jak zawodnik, bo wtedy ma się w głowie, co się samemu zrobiło. Byłem zawodnikiem reprezentacyjnym, wygrywałem ważne imprezy, mój poziom techniczny był na wysokim poziomie. Mam świadomość, że nie wszyscy zawodnicy ten poziom osiągnęli. To nie jest tak, że coś się powie i ktoś to zrobi. By dojść o wyższego poziomu, potrzebny jest długi proces. Starałem się mieć to w głowie. Bardziej żyłem emocjami i szukałem charakteru w drużynie, a nie porównywałem do siebie. Nigdy tego nie robiłem, bo uważam, że to by było największą porażką.

Podczas swojej kariery spotkałeś niejednego trenera. Teraz sam trenujesz zawodników. Czy któryś z nich jest dla Ciebie inspiracją w Twojej obecnej pracy?

Piotr Gruszka: Faktycznie, miałem do czynienia z dużą liczbą trenerów – w reprezentacji, w klubie. Na pewno od każdego czegoś się uczyłem. Staram się, żeby przede wszystkim zawodnicy byli sobą. Chcę wyciągnąć z nich charakter, bo uważam, że charakter jest niezwykle potrzebny i ważny. Tylko silny charakter pozwala się dźwignąć z porażek. Chciałbym im przekazywać wiedzę techniczną, rzeczy, które widzę i pomogą zawodnikowi grać po prostu lepiej w siatkówkę, których ktoś mnie kiedyś uczył, których doświadczyłem na własnej skórze . Cały czas staram się mieć to gdzieś w głowie, ale przede wszystkim chcę być sobą, a nie czyjąś kopią.

Staram się, żeby przede wszystkim zawodnicy byli sobą, chcę wyciągnąć z nich charakter, bo uważam, że charakter jest niezwykle potrzebny i ważny.
Piotr Gruszka

Decyzje trenerów bywają często niezrozumiałe dla zawodników. Czy pamiętasz taki moment w swojej karierze, gdy nie zgadzałeś się z decyzją trenera?

Piotr Gruszka: Były takie momenty, ale nigdy nie podważałem decyzji trenera. A jeśli jakiejś decyzji nie rozumiałem, np. dlaczego nie gram, to rozmawiałem z trenerem, bo rozmowa jest najważniejsza.

Teraz sam, będąc trenerem, podejmujesz wiele ważnych decyzji, pamiętasz, tę, która była najcięższa do tej pory?

Piotr Gruszka: To wszystko zależy od środowiska, w którym się bywa. Na pewno mój sezon w Rzeszowie nie był łatwy, będę to pamiętał i staram się wyciągnąć wnioski, jak budować drużynę w przyszłości.

Piotrze, a opowiesz nam o idei Gruszka Cup?

Piotr Gruszka: Ponieważ jestem rodzicem aktywnym, sportowcem, staram się angażować w akcje, które promują aktywny tryb życia. Stworzyłem turniej siatkówki, bo z obserwacji wiem, jak mało czasu spędzamy ze swoimi dziećmi. Pomyślałem, że namówię dzieci, żeby przyszły z rodzicami, bo taki jest warunek grania. Skoro dziecko prosi jedno z rodziców, by z nim zagrać, to oni muszą znaleźć czas dla swojego dziecka. Powiem szczerze, że było kilka sytuacji na tym turnieju, że przychodzili do mnie rodzice ze łzami w oczach i dziękowali za ten pomysł, bo mogli spędzić cały dzień ze swoim dzieckiem. To był wspaniały widok, kiedy mogłem ich obserwować, jak się cieszyli z wygranej lub jak się pocieszali, przytulali, gdy przegrywali.

W dzisiejszych czasach, kiedy ludzie biegają za wszystkim, turniej pozwala im się zatrzymać i dostrzec to, co jest ważne. I to mi się bardzo podoba. W tym roku zaprosiłem Janusza Chabiora, bo turniej odbywa się w Legnicy, jego rodzinny mieście. Opowiedziałam mu o tym turnieju podczas programu PowerCouple, a Janusz przyszedł do mnie i powiedział, ja chce tam być, bo to jest coś fantastycznego. Cieszymy mnie to, że nie tylko sportowcy chcą się angażować w takie inicjatywy.

Ostatnie pytanie dotyczące sportu, czego uczy siatkówka?

Piotr Gruszka: Siatkówka jest wspaniałą grą drużynową, która bardzo dużo uczy, m.in. funkcjonowania w świecie, w życiu codziennym, w grupie, uczy także tego, jak analizować porażkę, jak szybko się podnosić, bo nie ma czasu na to, żeby się użalać nad sobą.

Siatkówka jest wspaniałą grą drużynową, która bardzo dużo uczy.
Piotr Gruszka

Której swojej cechy najbardziej nie lubisz?

Piotr Gruszka: Braku cierpliwości, chociaż teraz przy dzieciach się tego uczę. Może jeszcze nerwowości. Jestem też bałaganiarzem, ale z drugiej strony lubię porządek.

A co w sobie lubisz?

Piotr Gruszka: To, że mam charakter, jestem nieustępliwy, walczę o swoje, kierując się dobrymi zasadami, nie po trupach, ale z rozsądkiem.

Muszę rozwiać wątpliwość: lubisz gotować czy nie?

Piotr Gruszka: W domu kuchnią zajmuje się moja żona. Ja mam kilka dań, które robię i staram się je robić jak najlepiej. Ale przy tak dobrze gotującej żonie, ja nie muszę. Moja żona uwielbia gotować, a przez to, że mieszkaliśmy w różnych krajach na świecie, czerpała z każdej kuchni. Potrafi zrobić coś z niczego. Kiedy mieszkaliśmy na Sardynii, poznaliśmy takiego kucharza, który powiedział, że kucharz jest dobry wtedy, jak otworzy lodówkę i nic w niej nie widzi, a zrobi dobrą potrawę. I tego się trzymam. Mając wszystkie składniki, każdy coś upichci, ale jak nic nie masz i zrobisz z tego obiad, to już jest sukces.

W jednym z wywiadów mówiłeś, że chciałbyś zwiedzić Argentynę? Dlaczego?

Piotr Gruszka: Chciałbym zwiedzić Amerykę Południową na motocyklu. Po pierwsze Argentyna, Boliwia to piękne regiony, a po drugie mój wujek jest misjonarzem i tam mieszka.

Motocyklem? To Twoja kolejna pasja?

Piotr Gruszka: To jest taka przyjemność. Poznałem kiedyś fantastycznych ludzi, starszych ode mnie, bardzo rozsądnych, którzy jeżdżą na wyprawy po cały świecie, i oni mnie przekonali, że to może być fantastyczny czas z dobrymi ludźmi. Oczywiście jest taki stereotyp, że motocykliści jeżdżą jak szaleńcy. Zgadza się, tacy też są. Ja natomiast staram się jeździć rozsądnie i przewidywać. Apeluję na pewno do motocyklistów: uważajcie, bo kierowca samochodu nie czuje Waszej prędkości.

Co jest dla Ciebie najważniejszą wartością w życiu?

Piotr Gruszka: Myślę, że miłość. Mógłbym powiedzieć, że rodzina. Ale jeżeli jest miłość, to w rodzinie też jest fajnie. Wtedy jest akceptacja, szacunek, opiekuńczość. Jako dziecko zawsze miałem przy sobie rodzinę, a teraz, kiedy stworzyłem swoją, to daje mi gwarancję, że mam dla kogo żyć.

Najważniejsza wartością w życiu jest miłość.
Piotr Gruszka

Zatrzymajmy się przy miłości. Brałeś udział w programie The Story of my life, zobaczyłeś tam Olę jako 60-latkę. Co wtedy poczułeś?

Piotr Gruszka: Jak pięknie wygląda. Najbardziej się wzruszyłem, jak byliśmy jeszcze starsi, mieliśmy wtedy po około 90 lat. Jak dożyjemy tych czasów, to będzie świetnie. Marzymy o tym, by tak się stało. Najbardziej nas zmartwiło to, że nasza najstarsza córka, będzie miała wtedy 60 lat. Bardziej to mnie przeraziło. Niestety wiem, że czas leci.

Powiem szczerze, że jak na Was patrzyłam, to łezka mi się w oku zakręciła, to było takie wzruszające…

Piotr Gruszka: To było przede wszystkim szczere. To był naprawdę mega program. Nie tylko dlatego, że zobaczyliśmy swoje zmarszczki, ale bardziej to budowało naszą wyobraźnię. Jak ten czas leci, jak my się zmieniamy, ale dalej możemy na siebie tak samo patrzeć.

Jak lubicie razem spędzać czas?

Piotr Gruszka: Generalnie razem. Aktywnie. Marysia już jest nastolatką i rodzice są dla niej coraz mniej atrakcyjni, że tak powiem. Na pewno, jak gdzieś jedziemy, zabieramy rowery, Primaverę, żeby mogła sobie pobiegać. Nie lubimy siedzieć zbyt długo w domu. Oczywiście, fajnie jest też usiąść na kanapie, położyć się w swoim łóżku. Lubimy ludzi, lubimy spędzać czas z nimi. Staramy się przede wszystkim spędzać czas razem. Nie mamy z tym problemu, żeby zabierać dzieci ze sobą. Dzieci nam nie przeszkadzają. Choć czasami miło jest spędzić czas we dwoje, gdy dzieci wyjeżdżają do dziadków albo na obóz. Wtedy we dwójkę jest fajnie, ale mija dzień, dwa i to już nie jest to. Nie do tego dążyliśmy. Stworzyliśmy rodzinę i chcemy jak najwięcej czasu spędzać razem z dziećmi, bo wiemy, że ten czas szybko leci.

Stworzyliśmy rodzinę i chcemy jak najwięcej czasu spędzać razem z dziećmi, bo wiemy, że ten czas szybko leci.
Piotr Gruszka

Czego uczysz się od członków swojej rodziny, dzieci, żony?

Piotr Gruszka: Wydaje mi się, że to nie jest kwestia tego, że dzieci nas czegoś uczą. Dzieci widzą, co my po prostu robimy nie tak. Dlaczego? Bo dzieci naśladują. Opowiem Ci taką anegdotkę, kiedyś powiedziałem córce, żeby posprzątała swój pokój, bo już się tam nie da wejść. A ona mi odpowiedziała: tata, jak posprzątasz u siebie w garderobie, to ja posprzątam u siebie. To jest taka puenta, dzieci widzą w nas te rzeczy, na które my sami nie zwracamy uwagi, co widać doskonale na przykładzie bałaganu. Dzieci chcą nas naśladować, bo kogo mają naśladować?

Przykładowo, jak ja bym przyszedł do domu, siadł na kanapie i oglądał tylko telewizję, to jestem przekonany, że dziecko z czasem będzie robiło to samo. Nie będzie szukało żadnej rozrywki, nie będzie chciało wyjść z psem, pójść na rower. My świadomie zrezygnowaliśmy z telewizji i przez to więcej czasu mamy na to, by spędzać czas razem, iść na spacer, na rower. Jeżeli ja w ten sposób przedstawię im swoje życie, będę wiedział, że oni w przyszłości będą dobrymi ludźmi, będą bardziej kreatywni. I chyba tego się od nich uczę – oni pokazują mi to, na co ja nie zwracam uwagi. Dzieci uczą nas, jacy my mamy być, bo chcą nas naśladować.

Piotrze, dziękuję Ci za poświęcony czas i za piękną życiową lekcję.

Piotr Gruszka: Ja również dziękuję.

Przeczytaj również

Zostaw komentarz

*Korzystając z tego formularza zgadzasz się na przechowywanie i przetwarzanie Twoich danych przez tę stronę internetową.